poniedziałek, 20 czerwca 2011

EUROPA NA ZASIŁKU

Epoka państwa opiekuńczego chyli się ku upadkowi. Rządy wyczerpały już możliwości zadłużania się. Większość młodych pozostaje bez pracy. Kryzys demograficzny i problemy z imigrantami powodują, że socjalne państwo dobrobytu traci rację bytu.
W Hiszpanii liczba bezrobotnych zbliża się do 5 milionów. Bez pracy jest połowa młodych ludzi do 24. roku życia. Coraz gorzej sytuacja kształtuje się w Wielkiej Brytanii. Chociaż oficjalne statystyki mówią o 8 proc. bezrobotnych, nikt nie ma wątpliwości, że bez pracy może pozostawać co najmniej 10 proc. Brytyjczyków. Wśród młodych bezrobocie jest dwukrotnie większe. Strefa euro stała się synonimem 10-procentowego bezrobocia. Liczba pozostających bez pracy rośnie także w Bułgarii (11,4 proc. w marcu 2011 r. wobec 10 proc. rok wcześniej), w Słowenii (8,1 proc. z 7,2 proc.) czy na Cyprze (7,2 proc. wobec 6,5 proc.).


Według Eurostatu, w najbliższych miesiącach można spodziewać się jednak spadku bezrobocia w związku z większym zatrudnianiem robotników sezonowych. Poprawia się także sytuacja w krajach bałtyckich, które w znacznym stopniu ucierpiały podczas ostatniego kryzysu. Jednakże w porównaniu z rokiem 2000 liczba bezrobotnych w Europie zwiększyła się o blisko 3 mln, co jednoznacznie pokazuje, że sytuacja jest poważna. Coraz większym problemem staje się bezrobocie w grupie wiekowej 15-24 lata. Najwięcej młodych pozostaje bez pracy we wspomnianej Hiszpanii, ale także na Litwie i Łotwie.


Nic więc dziwnego, że na ulice wychodzi coraz więcej ludzi. Antyrządowe demonstracje w Grecji, we Włoszech, Francji czy Hiszpanii gromadzą miliony ludzi: studentów, młodzież, związkowców i różnej maści socjalistów domagających się utrzymania przywilejów socjalnych, zwiększenia wydatków państwa i wstrzymania reform. Innymi słowy - utrzymania status quo, którego utrzymać się nie da. Owe żądania są więc równoznaczne z postulatem pogłębiania zapaści państwa i gospodarki. 
Warto też przypomnieć, że bezrobocie wśród młodych ludzi stało się punktem zapalnym rewolty w Afryce Północnej. Rządzący wiedzą więc, że nie warto igrać z ogniem.

niedziela, 29 maja 2011

EUROPEJSKA MISJA KATOLICKIEJ POLSKI - autorem tekstu jest Małgorzata Bochenek


Polska staje dziś wobec nowego wyzwania nowoczesności kryjącej się pod pokusą fałszywej wolności oddzielonej od prawdy, a zatem oddzielonej od Chrystusa, zwracał wczoraj uwagę ks. kard. Camillo Ruini z Rzymu podczas uroczystości ku czci św. Stanisława BM w Krakowie. Wezwał nasz Naród, aby bez lęku stawał w obronie fundamentalnych wartości i pozostał mocny w wierze, by w ten sposób katolicka Polska wypełniała swoją europejską misję, w którą wierzył bł. Jan Paweł II.

Tegoroczne krakowskie uroczystości ku czci św. Stanisława BM były dziękczynieniem za beatyfikację Jana Pawła II, ale także ubiegłoroczną kanonizację świętego Stanisława Kazimierczyka, apostoła Eucharystii, czciciela Matki Bożej, służącego człowiekowi z Zakonu Kanoników Regularnych Laterańskich. W procesji niesiono także ich relikwie. Relikwiarzowi w kształcie księgi z kroplami krwi bł. Jana Pawła II towarzyszył jego pastorał w kształcie krzyża, który Papież Polak miał przy wszystkich celebrach.
Mszy św. ku czci św. Stanisława, głównego patrona Polski i archidiecezji krakowskiej, w sanktuarium Na Skałce przewodniczył ks. kard. Camillo Ruini, były wikariusz papieski dla diecezji rzymskiej, który otworzył i przeprowadził proces beatyfikacyjny Jana Pawła II na poziomie diecezjalnym. - Jan Paweł II stał się prawdziwym gigantem wiary i Kościoła, gigantem historii, gigantem, ponieważ w nim w pewien sposób stała się widoczna dla wszystkich wielkość Chrystusa - podkreślił w homilii ks. kard. Camillo Ruini. Jego słowa odczytał metropolita gnieźnieński ks. abp Józef Kowalczyk, Prymas Polski. 
Procesja z Wawelu na Skałkę od wieków ma charakter święta kościelnego, ale także patriotycznego i narodowego. Podczas uroczystości Bogu polecano sprawy naszej Ojczyzny. Ksiądz kard. Ruini wezwał Naród Polski, aby na wzór naszego nowego wielkiego błogosławionego niósł światu Chrystusa z mocą i śmiałością pełną szacunku i miłości. - Nie chodzi tu o złudzenia czy też o uciekanie od twardej rzeczywistości historycznej, ale o pewność, że siła duchowa wierzących porusza i zmienia historię. W ten sposób w dzisiejszej sytuacji zarysowuje się europejska misja katolickiej Polski, misja, w którą Jan Paweł II wierzył głęboko - stwierdził Camillo Ruini. - Przyjaciele z Krakowa i z Polski, nie rezygnujcie z tej misji, nie pozwólcie, aby trudności was zastraszyły, zaufajcie Janowi Pawłowi II - apelował do Polaków.

środa, 25 maja 2011

KOMU TA WSPÓŁPRACA SŁUŻY??

Środowiska kresowe Leżajska chcą się zerwania współpracy partnerskiej z Nowojaworowskiem na Ukrainie, jeżeli władze tego miasta nie cofną uchwał o nadaniu tytułów "honorowego obywatelstwa" i nazwaniu ulic nazwiskami twórców Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińskiej Powstańczej Armii OUN-UPA Stepanowi Banderze i Romanowi Szuchewyczowi. W ich ocenie, apologia nacjonalizmu przez oficjalne władze ukraińskiego miasta to skandal, który powinien się spotkać ze zdecydowaną reakcją.

Towarzystwo Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich w Leżajsku domaga się stanowczej reakcji radnych i władz Leżajska. W ich odczuciu, jakakolwiek próba honorowania przywódców zbrodniczej formacji nacjonalistów ukraińskich OUN-UPA odpowiedzialnych za ludobójstwo nawet 150 tys. Polaków na Kresach Wschodnich, ponadto Żydów, Ormian, Czechów, Niemców czy Ukraińców; a co za tym idzie - jawne propagowanie idei faszystowskich, w tym przypadku przez nowojaworowskich radnych, nie mogą być tolerowane w Polsce. Dlatego kontynuowanie jakiejkolwiek współpracy z Nowojaworowskiem, jeżeli jego radni nie anulują kontrowersyjnej uchwały, będzie nie na miejscu. - Ukraińcy, podejmując takie decyzje, grają nam na nosie.



 W tej sytuacji tolerowanie tego typu zachowań nie wchodzi w grę. Będziemy się domagać potępienia kontrowersyjnej uchwały ukraińskich radnych przez radnych Leżajska i wezwania do jej anulowania. W innym wypadku dalsza współpraca z Nowojaworowskiem nie ma sensu - uważa Eugeniusz Matkowski, prezes leżajskiego Towarzystwa Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich. Warto też zwrócić uwagę, że Najwyższy Sąd Administracyjny w Kijowie decyzją z 12 stycznia br. uznał za nieważny dekret byłego prezydenta Wiktora Juszczenki o uznaniu przywódcy OUN-UPA Stepana Bandery za bohatera Ukrainy. Rezolucję krytyczną wobec decyzji Juszczenki wydał też Parlament Europejski.

To nie pierwszy przypadek, kiedy ukraińskie władze gloryfikują zbrodniarzy UPA. Podobnie było w lutym br. w przypadku powiatu jarosławskiego, współpracującego z rejonem jaworowskim na Ukrainie. W marcu radni powiatu jednogłośnie przyjęli rezolucję, w której domagają się wycofania przez partnerski Jaworów z gloryfikacji twórców OUN-UPA. Rezolucja ta zamraża partnerską współpracę do zerwania jej włącznie. Od tej decyzji minęło już prawie dwa miesiące, ale strona ukraińska nawet nie zareagowała. W ocenie Andrzeja Zapałowskiego, prezesa przemyskiego oddziału Polskiego Towarzystwa Historycznego, trudno się temu dziwić, bo Ukraińcy chcą tę sprawę przemilczeć i udawać, że nic się nie stało, a honorując zbrodniarzy UPA, potwierdzają tylko, iż nie zależy im na relacjach partnerskich z Polską.



 - Wygląda na to, że Ukraińcy chcą dalej robić swoje, a więc pozostać przy swoich uchwałach, i liczą na to, że w Polsce zakończy się to tylko na protestach i pisaniu pism - uważa Andrzej Zapałowski. Według niego, wbrew pozorom sprawa jest jednak poważna, bo dotyczy polskiej racji stanu. Powstaje też pytanie o sens modnych od pewnego czasu tzw. umów partnerskich, które tak naprawdę mają bardziej znaczenie symboliczne niż formalne. I jak twierdzi nasz rozmówca, samorządy równie dobrze mogłyby współpracować bez tego typu umów. 


- Umowy partnerskie, owszem, są potrzebne, jeżeli samorządy po jednej, jak i po drugiej stronie tworzą i chcą np. realizować konkretny program unijny, natomiast w innych przypadkach nie jest to niezbędne - ocenia Andrzej Zapałowski. Obok Nowojaworowska czy Jaworowa podobne uchwały zostały podjęte m.in. w Żółkwi czy w Borysławiu, a więc tam, gdzie przewagę ma neonazistowska spadkobierczyni ludobójców z OUN-UPA - ukraińska partia Swoboda, której struktury lwowskie m.in. kwestionują granicę z Rzeczpospolitą Polską.

Mariusz KamienieckI

wtorek, 24 maja 2011

ŻRÓDŁA EUROPEJSKIEGO BEZROBOCIA

Przyczyny bezrobocia w Europie sięgają jednak dużo głębiej niż tylko funkcjonowanie nieefektywnego, horrendalnie drogiego w utrzymaniu i bazującego na długu publicznym państwa socjalnego. Nadużywanie systemu opieki społecznej do wyłudzania świadczeń, zbyt rozbudowane systemy socjalne kreujące bezrobocie, zbyt mało elastyczne prawo pracy, powodujące, że tworzenie nowych miejsc pracy jest nieopłacalne, czy wreszcie niesprawny system edukacji, ukrywający prawdziwe bezrobocie i kształcący przyszłych bezrobotnych - to tylko niektóre z bardzo ważnych problemów.


W klasycznej już pracy pt. "Bez korzeni" prof. Charles Murray, badając systemy opieki społecznej w Stanach Zjednoczonych, wykazał, że zasiłki socjalne, zamiast pomagać, uzależniają od siebie ich beneficjentów, zwiększając ich liczebność. Przykładowo, gdy wprowadzono zasiłki dla czarnych samotnych matek, nastąpił gwałtowny wzrost rozwodów, tylko po to, aby uzyskać status uprawnionej do pobierania świadczenia. Identycznie dzieje się w Europie, gdzie do kolejki po nowy zasiłek ustawiają się rzesze chętnych.

Niewielu z nas zdaje sobie sprawę, że państwo opiekuńcze to wynalazek kanclerza Ottona von Bismarcka, który z jego polityką kulturkampfu wsławił się nie tylko wcielaniem w życie "sprawiedliwości społecznej", ale także agresywną germanizacją swoich sąsiadów. Właśnie Bismarckowi "zawdzięczamy" państwo opiekuńcze, takie jakie znamy do dziś. W czasach Republiki Weimarskiej wymyślono m.in. ubezpieczenia społeczne.
Państwo socjalne rozwijane jest do dzisiaj. Przykładowo wydatki socjalne Niemiec z kilku procent produktu krajowego brutto skoczyły do 18 proc. w latach 60. i ponad 30 proc. obecnie.


Ten model państwa mógł funkcjonować w czasach, gdy rodziło się dużo dzieci, które jako podatnicy zasilały państwową kasę. Gdy dzietność zaczęła się zmniejszać, populację zaczęto uzupełniać imigrantami. W czasach gdy dzieci rodzi się jednak coraz mniej, a imigranci zaczynają stwarzać problemy, socjalne państwo dobrobytu jest niemożliwe do utrzymania. 


Według OECD, w ciągu najbliższych czterdziestu lat drastycznie zmniejszą się proporcje wiekowe w społeczeństwach. Na skutek rozwoju medycyny i starzenia się społeczeństw liczba osób po 65. roku życia w takich krajach jak Hiszpania, Grecja czy Włochy zwiększy się z obecnych 30 proc. do 90 procent. Ponad 80 proc. emerytów będą miały Polska, Czechy, Słowacja i Węgry. Obecnie ta grupa społeczna stanowi w tych krajach niewiele ponad 20 procent. Gdy młodzi już teraz nie mają pracy, w niedalekiej przyszłości trudno im będzie utrzymać jeszcze swoich dziadków.

poniedziałek, 23 maja 2011

POLSKO ZNÓW CIĘ OSKARŻA Steinbach wini polskich nacjonalistów


Największe niemieckie gazety i agencje informacyjne szeroko komentują wizytę szefowej Związku Wypędzonych (BdV) w Polsce. "Die Welt" umieścił we wczorajszym wydaniu obszerny wywiad z Eriką Steinbach. Niemieckojęzyczny portal www.polen.pl posunął się nawet do porównania jej przyjazdu do Polski z majową wizytą w Warszawie prezydenta USA. Autor artykułu stwierdza, że obydwie wizyty wywołują dużo kontrowersji i dyskusji.

Dla niemieckich mediów nie ma wątpliwości, że wizyta Steinbach w Polsce jest wyjazdem służbowym w ramach pełnienia przez nią funkcji rzecznika frakcji chadeckiej ds. praw człowieka i pomocy humanitarnej w Bundestagu. Niemieckie "Die Welt" cytuje wypowiedź burmistrz Rumi Elżbiety Rogali-Kończak, która przypomniała, że "rodzina Steinbach nie miała w Rumi żadnego majątku i nie została wypędzona". Na temat możliwości spotkania z szefową BdV pani burmistrz miała odpowiedzieć, że "spotkanie takie powinno się rozpocząć na miejscowym cmentarzu, gdzie pogrzebanych jest ok. dwóch tysięcy polskich żołnierzy poległych wskutek niemieckiej napaści w 1939 roku - ale Steinbach odmówiła spotkania na cmentarzu".
Przewodnicząca BdV planowała złożenie kwiatów pod tablicą upamiętniającą niemieckie ofiary zatopienia w 1945 roku statków "Wilhelm Gustloff", "Steuben" i "Goya". Redemptoryści, którzy są gospodarzami kościoła Ludzi Morza, nie zgodzili się na tę wizytę. Ale "Deutsche Welle" na swoich stronach internetowych informuje, że "proboszcz Marek Mirus powiedział, że kościół nie może być zamknięty dla człowieka, który ma potrzebę modlitwy za zmarłych, ale zaraz dodał, iż dotyczy to wizyt prywatnych, a nie politycznych".
W wywiadzie dla "Welt am Sonntag" Steinbach stwierdziła, że wie, iż jest nielubiana w Polsce, ale nie przez wszystkich, lecz tylko przez polskich nacjonalistów z polskiej prawicy. Natomiast liberalny rząd Donalda Tuska zdecydowanie osłabił takie ostre tony. Jej zdaniem, pokolenie młodych Polaków nie ma problemów z odbiorem jej osoby. Według Steinbach, żądania, aby polska mniejszość w RFN miała prawa adekwatne do przywilejów Niemców mieszkających w Polsce, są nierealne i wysuwane wyłącznie przez obóz nacjonalistyczny. Szefowa wypędzonych twierdzi, że za Odrą nie ma w ogóle polskiej mniejszości. 
- Moim zdaniem, wizyta Eriki Steinbach w Polsce jest z jej strony prowokacją, a ona sama powinna być w Rumi uznana za persona non grata - mówi senator Dorota Arciszewska-Mielewczyk. - Jeżeli polski rząd nie reaguje i daje przyzwolenie na pewne zachowania Steinbach, to takie są tego skutki - dodaje. 
Waldemar Maszewski, Hamburg


ANODINA PŁACI ZA MILCZENIE -"Nasz Dziennik" ustalił: Do prezentacji raportu MAK w sprawie katastrofy na Siewiernym Rosjanie wynajęli najlepszą firmę PR na moskiewskim rynku, specjalistę od murowanych zwycięstw Piotr Falkowski, Moskwa


21 maja br. - wrak polskiego tupolewa niszczeje na płycie lotniska Smoleńsk Siewiernyj. Fot. M. Borawski
Przed konferencją prasową 12 stycznia, w trakcie której Międzypaństwowy Komitet Lotniczy ogłosił główne tezy swojego raportu na temat katastrofy smoleńskiej, organizacja wynajęła znaną moskiewską firmę zajmującą się doradztwem politycznym i tzw. public relations. To jej eksperci pomogli generał Tatianie Anodinie w przygotowaniu medialnego show, jakim była prezentacja MAK.

Patronem spółki jest symbolizujący cynizm dyplomata z Florencji okresu renesansu Niccoló Machiavelli. Biura firmy Nikkolo M zajmują dwa piętra oficyny w ogromnej kamienicy w samym centrum Moskwy. Niedaleko stąd do siedziby Dumy, na Kreml, a nawet na Łubiankę. Być może to tu wymyślono, żeby podczas prezentacji wniosków ze swoich badań szefowa MAK gen. Tatiana Anodina wspomniała o alkoholu we krwi gen. Andrzeja Błasika, a także doradzono jej, by zszokować słuchaczy odtworzeniem nagrania ostatnich sekund życia załogi polskiego samolotu. O współpracy z MAK Igor Mintusow, szef firmy, nie chce mówić, nawet formalnie jej potwierdzić. Ale kiedy kilka dni wcześniej reporterzy "Naszego Dziennika" zapukali do drzwi moskiewskiej siedziby spółki Nikkolo M, nikt się nie dziwił, gdy pytaliśmy o zlecenie Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego. Pracownicy wiedzieli o "projekcie dla Anodiny" i odsyłali do prezesa spółki. "O co chciałby pan zapytać"? - docieka Mintusow. "O przygotowanie tej konferencji; o zadania, jakie postawił Państwu MAK; o przewidywany odbiór konferencji w Polsce, w Rosji i na świecie. O szczegóły z tego wydarzenia" - odpowiadam. "Dochody firm zajmujących się politycznym PR składają się z dwóch równych części. Pierwsza to zapłata za pracę konsultantów politycznych, a drugie 50 proc. to zapłata za milczenie konsultantów o tym, co robili w części pierwszej. To taki biznes" - tłumaczy nasz rozmówca, dając jasno do zrozumienia, że o szczegółach kampanii dla MAK raczej nie porozmawiamy. 
Nie ma jednak wątpliwości, że jego firma, by dobrze wywiązać się z postawionego zadania, musiała przed konferencją 12 stycznia br. znać treść projektu raportu i wiele szczegółów dotyczących katastrofy. Tymczasem jest ona wciąż formalnie objęta postępowaniem karnym Komitetu Śledczego Federacji Rosyjskiej i to właśnie ta instytucja musiałaby wydać zgodę na wgląd osób postronnych do dokumentacji wytworzonej w toku postępowań procesowych, a taką były np. ekspertyzy sądowo-lekarskie dotyczące gen. Andrzeja Błasika. 

poniedziałek, 16 maja 2011

OJCZYZNA TO MATKA

 Nie wstydźmy się dziś pojęć "ojczyzna" i "naród", ponieważ nie każde społeczeństwo jest narodem, a naród, jak pokazuje historia Polski, jest trwalszy niż państwo - apelował ks. abp Henryk Hoser 13 maja br. wieczorem, podczas Mszy św. na terenie budowanego sanktuarium błogosławionego Papieża z Polski w Radzyminie. W święto Matki Bożej Fatimskiej na tamtejszym osiedlu Victoria, gdzie wznoszone jest sanktuarium, biskup warszawsko-praski poświęcił kaplicę i ustanowił parafię pod wezwaniem bł. Jana Pawła II.

Przypominając liczne podróże apostolskie Jana Pawła II, ks. abp Henryk Hoser podkreślił, że Ojciec Święty w każdym zakątku świata doskonale zdawał sobie sprawę z tego, "skąd wyrósł i gdzie były jego korzenie". Dlatego poprzez swoje świadectwo uczył nas, co to jest Ojczyzna i miłość do niej. - To nie tylko miejsce na ziemi, ale także kultura, która się w danym miejscu zrodziła i która kształtuje mieszkańców tego obszaru - zwracał uwagę w homilii biskup warszawsko-praski. Wskazał przy tym, że dobrze pojęty patriotyzm opiera się przede wszystkim na czwartym przykazaniu Dekalogu. - Ojczyzna to Ojcowizna, Ojczyzna to Matka, która nas zrodziła i należy się cześć dla jej wielkości, godności i 
przyszłości - mówił ks. abp Henryk Hoser.

Mszę św. przed nowo powstałą kaplicą na miejscu budowanego sanktuarium bł. Jana Pawła II koncelebrowało z ordynariuszem warszawsko-praskim kilkunastu kapłanów. Wśród koncelebransów był również ks. bp Marian Buczek, ordynariusz diecezji charkowsko-zaporoskiej na Ukrainie. Uroczystości w Radzyminie rozpoczęły się procesyjnym przeniesieniem figury Matki Bożej Fatimskiej z kolegiaty pw. Przemienienia Pańskiego na osiedle Victoria.

niedziela, 15 maja 2011

PRAWO SILNIEJSZYCH - Najpierw byli represjonowani przez Niemców, potem przez komunistów, a teraz są pozbawiani własnych mieszkań i domów

W czasie wojny mienie wysiedlanych Polaków wraz z domami oraz innym nieruchomym majątkiem przejmowali Niemcy i na podstawie hitlerowskiego dekretu uzyskiwali do nich prawo własności z wpisem do ksiąg wieczystych. Dekret wydany w 1942 r. mówił, że majątek ten jest mieniem porzuconym.
Jak się okazuje, księgi wieczyste po wojnie nie zostały zweryfikowane i właścicielami wielu gdyńskich nieruchomości nadal są Niemcy.


 Nierzadko nie ma już polskich spadkobierców, bo zostali wymordowani przez okupantów lub zmarli w wyniku ciężkich warunków, w jakich musieli żyć po wysiedleniu z Gdyni, czy na skutek niemieckich represji. Po wojnie można było tę sprawę uregulować, ale po wydaniu 15 kwietnia 1945 r. przez Kwaterę Główną Naczelnego Dowództwa Armii Czerwonej dyrektywy nr 1172 "O zmianie stosunku do Niemców" komendantury sowieckie bardzo często na wójtów i burmistrzów na Pomorzu Gdańskim i tzw. Ziemiach Odzyskanych powoływały Niemców.


 Chronili oni nie tylko interesy ludności niemieckiej, ale też tworzyli niemiecką administrację. Stan ten trwał do 1948 roku. Wystarczy przywołać przykład Kołobrzegu, gdzie najlepsze i najmniej zniszczone dzielnice miasta zajmowali Niemcy, chronieni przez Sowietów, a przyjeżdżający z Kresów Polacy zasiedlali zrujnowane i zniszczone domy. Podobnie było w innych miastach, także w wojewódzkich, np. w Gdańsku, gdzie w 1945 r. istniała niemiecka policja!
Sytuacja ta budziła w Niemcach przekonanie, że Polska tylko tymczasowo zajmuje te obszary, a ich wpływy w administracji lokalnej skutkowały tym, że nazwiska Niemców, którzy zagrabili Polakom nieruchomości, do dziś są zapisane w księgach wieczystych.


 W Skarszewach, w których we wrześniu 1939 r. Niemcy zamordowali 360 Polaków, po wojnie sowiecki komendant wojenny pozwolił Niemcom na sprzedaż nieruchomości przed opuszczeniem przez nich Polski. Tym sposobem znaczna część wywłaszczonych w czasie wojny Polaków i ich spadkobierców nie może w świetle obowiązującego prawa dochodzić tytułu własności. 
Dziś często zdarzają się takie sytuacje, że Polacy zajmujący mieszkania w Gdyni i innych miastach Pomorza są nękani przez Niemców, którzy zgodnie z wpisem w księgach wieczystych uważają się za właścicieli kamienicy lub domu i żądają ich opuszczenia.


 Do starszego pana mieszkającego przy ulicy Tatrzańskiej w Gdyni zgłosiło się małżeństwo z Niemiec z życzeniem obejrzenia zajmowanego przez niego mieszkania, w "którym podczas wojny rodzice spędzili najpiękniejsze chwile swojego życia" (sic!). Do mieszkania w domu przy ulicy Jastrzębiej w Gdańsku (na Stogach) zapukał młody Niemiec w wieku około czterdziestu lat w towarzystwie tłumaczki. W trakcie rozmowy pokazywał przedwojenne dokumenty i wypisy z ksiąg wieczystych, a na koniec powiedział, że ma sentyment do tego miejsca, więc chciałby raz na rok pomieszkać "w domu swoich rodziców" przez dwa tygodnie. 


Istnieją też w Polsce i w Niemczech wyspecjalizowane firmy prawnicze, które przeglądają księgi wieczyste i odszukują Niemców figurujących w nich jako właściciele nieruchomości lub spadkobierców tychże, proponując pośredniczenie w ich odzyskaniu. Praktyka pokazuje, że dziś łatwiej odzyskać w sądzie nieruchomość Niemcowi niż Polakowi, między innymi z tego względu, że Niemców stać na prawników oraz wysokie opłaty sądowe, a Polacy nie mogą liczyć na żadne wsparcie ze strony polskich władz, w tym również samorządowych.


Przykładem takich zaniedbań jest właśnie Gdynia - jedno z najbogatszych miast w Polsce, przed wojną niemal w stu procentach zamieszkane przez Polaków. Jej władze nie podjęły żadnych działań mogących pomóc przedwojennym gdynianom w odzyskaniu praw własności. Wystarczy przywołać sprawę kamienicy przy ul. Słupeckiej 21, którą pomimo wielu rozpraw sądowych otrzymali Niemcy, a nie polski spadkobierca żyjący do dziś, a wysiedlony wraz z rodziną w 1939 roku. 


W 2010 r. Stowarzyszenie Wysiedlonych Gdynian zwróciło się do rzecznika praw obywatelskich z prośbą o pomoc ofiarom "dzikich wysiedleń" z ziem wcielonych do Rzeszy w uznaniu ich za represjonowanych i w uzyskaniu zadośćuczynienia. Rzecznik skierował sprawę do Biura Dyrektora Generalnego Urzędu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych. Dyrektor Tomasz Lis odpisał, że zadośćuczynienie wszystkim Polakom, których Niemcy wysiedlili ze swoich domów i skazali na tułaczkę, głód oraz poniewierkę, nadmiernie obciąży budżet państwa.

POLSKA POTRZEBUJE W POLITYCE LUDZI PRAWYCH

Istnieje spójność chrześcijańska także w życiu publicznym. Kto jest chrześcijaninem, winien nim być zawsze, na każdym poziomie, bez chwiania się, bez ustępstw; w czynach, a nie tylko z imienia. Prostych ludzi boli, a wręcz irytuje, że na spotkaniach przedwyborczych wszystkie ugrupowania obiecują prowadzić politykę prorodzinną, a potem nie dotrzymują słowa. Niestety, także do dzisiejszych polityków odnosi się ostrzeżenie wyryte na Pomniku Trzech Krzyży w  Gdańsku: „Ty, co skrzywdziłeś człowieka prostego, na krzywdę jego drwiną wybuchając, nie bądź spokojny”.

Katolicy zaangażowani w politykę – na tej samej zasadzie, co wszyscy inni katolicy w jakikolwiek sposób zaangażowani w sprawy tego świata – mają poważny obowiązek dawać świadectwo Ewangelii tam, gdzie Bóg ich postawił. Kościół nie jest zapleczem politycznym, ale wspólnotą wiary, którą również katolicy zaangażowani w politykę powinni żyć na co dzień. Gdy podkreślamy, że Polska pilnie potrzebuje w polityce ludzi prawych, trzeba wyraźnie powiedzieć, że podstawową miarą tej prawości jest życie małżeńskie i rodzinne danego polityka. Człowiek, który zdradza własną żonę czy męża, okazuje przecież swój egoizm, skłonność do stawiania własnej wygody i własnych korzyści ponad wszystko, słaby charakter i niedojrzałość ludzką. Okazuje, że nie potrafi dotrzymać raz danego słowa ani wierności danemu słowu nie uważa za wartość. Człowiek, który opuszcza swoją żonę i dzieci, okazuje przecież, że to, co bliskie, może nagle stać się dla niego dalekie i obojętne, że dla własnej przyjemności, albo wygody, w każdym momencie może opuścić ludzi i sprawy, zdezerterować. Podobnie ten, kto we własnej rodzinie dopuszcza wolne związki, zdrady, rozwody, konkubinaty, aborcje, zapłodnienie invitro – pokazuje, jaki jest jego świat wartości.
Ponieważ zaś z wnętrza, z serca ludzkiego pochodzą myśli i czyny, taki polityk będzie się kierował swoim spaczonym światem wartości, patrząc na powierzone mu sprawy Narodu i Państwa przez pryzmat własnej niedojrzałości, kierując się swoim nieukształtowanym sumieniem i zgubnymi nawykami.
Zabiegiem socjotechnicznym jest mówienie, że ktoś oddziela życie prywatne od zaangażowania społecznego. To niemożliwe. Jak będzie ojcem Narodu ktoś, kto nie zrozumiał do końca, co znaczy być ojcem dla własnych dzieci? W imię czego mamy liczyć na wierność sprawom anonimowych ludzi ze strony kogoś, kto nie potrafi być wierny własnej żonie/ własnemu mężowi? Jak można się spodziewać, że ktoś całym sercem odda się w polityce ludzkim sprawom, jeżeli on żyjąc w związku nieformalnym, pokazuje, że chce żyć bez zobowiązań? Czyż będzie bronił ludzkich praw ktoś, kto sam depcze prawa swoich dzieci oraz żony czy męża ?
 Wybory zarówno parlamentarne jak samorządowe są realnym działaniem w ramach apostolstwa świeckich i mogą się wydatnie przyczyniać do ewangelizacji świata, gdyż pozwalają zająć odpowiedzialne stanowiska w państwie bądź strukturach samorządowych tym ludziom świeckim, którzy są zdolni „mocą Ewangelii dosięgnąć i zmieniać kryteria oceny, hierarchię dóbr, postawy i nawyki myślowe, bodźce postępowania i modele życiowe rodzaju ludzkiego, które stoją w  sprzeczności ze Słowem Bożym i z planem zbawczym.
Zachowując prawo do pluralizmu politycznego, katolik ma zawsze poważny obowiązek sumienia głosować na osoby w  pełni reprezentujące stanowisko Kościoła katolickiego w  sprawach etycznych oraz społecznych, szczególnie w kwestii ochrony życia ludzkiego oraz troski o małżeństwo i rodzinę.
 Kto zaś chce zaangażować się w politykę, niech pyta szczerze przed Bogiem, czy się do tego nadaje. Zawsze obecna w Kościele nauka oczystości intencji obowiązuje także w tym wypadku. Nie godzi się angażować w politykę, jeżeli nie chce się służyć wspólnemu dobru Narodu, a szuka się tylko osobistych i partyjnych korzyści. Głęboki szacunek i szczera troska o dobro Najjaśniejszej Rzeczypospolitej, za której istnienie i  wolność tyle pokoleń płaciło krwią, łzami i trudem codziennego zmagania, powinny kierować wszelkimi działaniami.

CZY NARÓD POLSKI WRESZCIE SIĘ OBUDZI ??

Obecnie życie w Polsce przyspiesza. Zaciska się krąg wydarzeń. Słyszymy wzajemne oskarżenia, w których można wyczuć złość, gniew, pogardę, a nawet nienawiść. 
W mediach najważniejsze tematy od rana do nocy to PiS i Jarosław Kaczyński. Właśnie im przypisują przyczynę wszelkiego zła. Moim zdaniem, te media dzielą Naród. Mają pretensje do tych, którzy pragną poznać prawdę o tragedii smoleńskiej. Chcą zamknąć usta, zabić myśli i uczucia Polaków, którzy wciąż tęsknią, oddają cześć, modlą się i płaczą po stracie Synów Narodu Polskiego. Kiedy patrzę na to wszystko, dochodzę do wniosku, że media komercyjne przez swoje kontrowersyjne wypowiedzi przez cały czas sączą polskiemu społeczeństwu zatruty jad. Dążą do tego, by stało się bezradne, potulne, uległe wobec wrogich sił. Wszystko czynią pod dyktando swoich mocodawców. Niestety, udało im się zniewolić część społeczeństwa. Nieraz w kolejce do lekarza czy w autobusie przysłuchuję się różnym rozmowom. Z przykrością muszę stwierdzić, że część Polaków pozwoliła, by agresywne media skierowały ich myślenie na niewłaściwe tory. Ludzie ci domagają się zakończenia tematu tragedii smoleńskiej. Chcą ciszy i zapomnienia. (...) Na Krakowskim Przedmieściu policja i straż miejska stały się zbrojnym narzędziem jedynie słusznej partii. Robią tam wielkie porządki: wyrzucają kwiaty, gaszą i wyrzucają znicze. Bolesne jest to, że ludzi zgromadzonych przed Pałacem Prezydenckim nie traktują po ludzku. Przypominają się najgorsze chwile ze stanu wojennego. Obrażani są nawet posłowie na Sejm Rzeczypospolitej. Obserwuję to wszystko i zastanawiam się: Czy nasz Naród obudzi się wreszcie? Czy rozpoczął dążenia do polepszenia swojej doli? Wiem jedno: tak dalej nie da się żyć.

NIEZNANI SPRAWCY DZIAŁAJĄ NADAL - "Nasz Dziennik" ujawnia: Prokurator IPN prowadzący sprawę zabójstwa ks. Stanisława Suchowolca obawia się o swoje życie autor Zenon Baranowski

Bezpieczeństwo prokuratorów Instytutu Pamięci Narodowej prowadzących śledztwa w sprawie morderstw księży w okresie PRL może być zagrożone. W ostatnim czasie odnotowano kilka przypadków, które mogą świadczyć wręcz o zagrożeniu ich życia. Zawiadomienie w tej sprawie trafiło do prokuratury.
fot. M. Borawski
Dzięki projektowi IPN 'Twarze bezpieki' można poznać personalia pracowników Urzędów Bezpieczeństwa w poszczególnych miastach. Na planszach przedstawiono nie tylko fotografie funkcjonariuszy, lecz także ich życiorysy i przebieg służby. Na zdjęciu: otwarcie wystawy 'Twarze warszawskiej bezpieki' w 2007 roku
Sprawa dotyczy prokuratora Mariusza Rębacza z warszawskiego pionu śledczego IPN, który - w ramach większego zespołu - prowadzi śledztwo w sprawie funkcjonowania tzw. związku przestępczego w komunistycznym Ministerstwie Spraw Wewnętrznych, który miał dokonywać zabójstw działaczy opozycji i duchowieństwa. Zespół prokuratora Rębacza zajmuje się szczególnie intensywnie wątkiem śmierci ks. Stanisława Suchowolca. W ramach tego śledztwa prokuratorzy mieli poczynić nowe ustalenia, co mogło wpłynąć na ich bezpieczeństwo. Według informacji, do których dotarł "Nasz Dziennik", w ostatnim czasie dwukrotnie miało dojść do sytuacji niebezpiecznych dla Rębacza, mogących nawet nieść zagrożenie dla jego życia. Prokurator w tej sprawie skierował zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa.
- Do Prokuratury Rejonowej Białystok-Południe w Białymstoku 4 marca 2011 r. wpłynęły materiały procesowe zgromadzone na podstawie zawiadomienia prokuratora Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Warszawie - informuje nas prokurator rejonowy z prokuratury Białystok-Południe Marek Winnicki. 
Prokuratura nie udziela informacji na temat szczegółów sprawy, podobnie jak prokurator IPN. - Ze zrozumiałych względów nie chcę komentować sprawy - powiedział prokurator Mariusz Rębacz. 
- Potwierdzam, że w ostatnim czasie osoba ta zgłosiła informację na temat zagrożenia, w jakim miała się znaleźć - informuje Piotr Dąbrowski, naczelnik pionu śledczego warszawskiego oddziału IPN. Prokurator również nie chce podać bliższych szczegółów sprawy, zaznacza, że "postępowanie przygotowawcze z zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa złożonego przez wskazaną osobę prowadzone jest przez Prokuraturę Rejonową Południe", dlatego "Oddziałowa Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Warszawie nie jest uprawniona do udzielania jakichkolwiek informacji na temat sprawy". 
Dąbrowski podkreśla, że "w przeszłości w tutejszej Komisji nie było przypadków zgłaszania przez prokuratorów informacji na temat jakichkolwiek zagrożeń, z którymi spotykali się oni w związku z prowadzonymi śledztwami". 
Jednak według informacji "Naszego Dziennika" w związku z prowadzonymi przez IPN śledztwami dochodziło do różnych niejasnych sytuacji, które mogły być efektem działań tzw. nieznanych sprawców. Prokuratorzy jednak nie chcą tego oficjalnie komentować. Z różnymi przypadkami spotykali się także pracownicy innych działów Instytutu.